Samolot minął Lanzarote i za chwilę mieliśmy zobaczyć Teneryfę i Pico del Teide. To najwyższy szczyt archipelagu wysp kanaryjskich, a zarazem Hiszpanii o wysokości 3718 m n.p.m. Zaraz też ujrzeliśmy wulkaniczny stożek, a samolot rozpoczął lądowanie...
Aby wybrać się w Wysoki Atlas nie sposób ominąć Marakeszu - także i my pierwszy dzień podróży rozpoczęliśmy właśnie tam. Zaraz po znalezieniu hotelu - oczywiście w medinie - poszliśmy zwiedzać miasto, a przede wszystkim słynne "suki" czyli olbrzymi targ w okolicy placu Dżemaa el-Fna. Kupić tam można wszystko od owoców, wyrobów rękodzielniczych i turystycznych pamiątek, po dywany i złoto, a nie mówiąc już o odciętym łbie barana...
Aconcaqua to najwyższy szczyt ziemi poza kontynentem azjatyckim o wysokości 6962 m n.p.m., leży on w Ameryce Południowej, a konkretnie w Argentynie i właśnie on był celem naszej wyprawy. Postanowiliśmy szturmować górę od strony wschodniej tak jak pierwsi polscy zdobywcy z 1934 roku: W.Ostrowski, S.Daszyński, S.Osiecki i K.Jodko-Narkiewicz. Nasi rodacy jako pierwsi pokonali górę od wschodu, stąd też nazwa podszczytowego lodowca - Lodowiec Polaków.
Jedynie z pokładu samolotu można docenić w pełni to, co niejeden mógłby określić jako najpiękniejszą granicę na świecie. Na pograniczu Argentyny i Brazylii, nieopodal Paragwaju, znajduje się bowiem wielka skarpa, z której rzeka Iguazu, co w języku Guarani oznacza wielką wodę, spada w dół wieloma równoległymi kataraktami.
Grupa wyruszyła z Wrocławia , część samochodem, a część pociągiem. Spotkać się mieliśmy na pierwszym campingu za Aostą w rejonie Gran Paradiso. Po noclegu na terenie Niemiec bez przygód następnego dnia wieczorem trafiliśmy na camp. Grupy kolejowej jeszcze nie było, poszliśmy jeszcze na stację, ale o tej porze pociągi dojeżdżały chyba tylko do Aosty. Reszta dojechała, a właściwie doszła “z buta” ze stacji w Aoście na camping – ładnych parę kilometrów.