Wyjazd rozpoczęliśmy jak zwykle w Zakopcu, w sklepie, na dworcu zrobiliśmy zapasy chleba i konserw i od razu pobiegliśmy do busa. Z Palenicy asfaltówką w gęstym tłumie doszliśmy do Wodogrzmotów Mickiewicza, a stamtąd zeszliśmy do schroniska w dolinie Roztoki. Było warto – na cichej polance siedziało zaledwie parę osób, przy tak niedalekiej asfaltówie była to prawdziwa oaza spokoju...
GERLACH
Schronisko chyba niedawno przeszło remont, w każdym razie w porannym słońcu, przy pięknej pogodzie prezentowało się świetnie. Po niedługim odpoczynku ruszyliśmy w górę do Piątki. Na tym szlaku także było gęsto, ale piękna pogoda i sobota robiły swoje... Zamierzaliśmy przed połączeniem się z resztą grupy spędzić dwa dni po polskiej stronie – taka krótka aklimatyzacja. Zrobiliśmy jeszcze jeden przystanek przy wodospadzie Siklawa, a potem już przed Piątką. Tam także kotłował się tłum – cena piwa 7 zł za pół litra nie odstraszała smakoszy... my poprzestaliśmy na zupce w proszku, herbatce i konserwie. Przed siedemnastą, jak za dawnych czasów zajęliśmy miejsca na podeście przed recepcją. Mimo, że było kilka rezerwacji i czekało sporo osób, o dziwo, wszyscy dostali miejsca. Prysznice i toalety w Piątce także się nie zmieniły od ostatniego razu (11 lat temu) – ten sam połamany prysznic z lodowatą wodą. Spać poszliśmy wcześnie, aby także wczesnym, jutrzejszym wyjściem uniknąć tłoku na Orlej. Wystartowaliśmy parę minut po szóstej rano, było słonecznie i ciepło – po prostu pięknie! Na Zawrat dotarliśmy szybko i od razu wyrwaliśmy w kierunku Koziego. Byliśmy sami i dopiero na Koziej Przełęczy napotkaliśmy na szlaku trzy osoby. Na Kozim także było parę osób, ale i na Granatach i dalej znowu byliśmy praktycznie sami. Tego dnia jedynym zatłoczonym miejscem na Orlej (ale też bez przesady) była przełęcz Krzyżne, a na zejściu z Krzyżnego poczuliśmy już, że Orla dała nam w kość i dopiero lodowaty prysznic w schronisku przywrócił nas do życia! Następnego dnia wychodziliśmy później – przed dziesiątą, pogoda się popsuła, na zewnątrz przewalały się tumany chmur, ale co najważniejsze nie padało! Zamierzaliśmy przejść przez Szpiglasową Przełęcz do Moka. Wysoko pod przełęczą napotkaliśmy stado kozic i odsłonił się przed nami widok na całą Dolinę Pięciu Stawów i Kozi Wierch. Na Szpiglasowej odsapnęliśmy, a że pora była jeszcze dość wczesna postanowiliśmy wejść na Wrota Chałubińskiego. Zbunkrowaliśmy wory w dolince na dole i “na lekko” poszliśmy na Wrota. Widoki nas nie zawiodły, natomiast wiało jak diabli i nie siedzieliśmy tam zbyt długo. Zeszliśmy po wory, a potem do Moka, gdzie zafundowaliśmy sobie po “gorącym psie” i piwku, którego cena spadła do 6zł / 0,5l. Sporo czasu zeszło nam na oczekiwaniu – reszta, wraz z kierownictwem dochodziła dziś do Moka inną trasą, gdzie mieliśmy punkt zborny. Gdy tylko dotarli zameldowaliśmy się wszyscy w starym schronisku i po kolacji i kąpieli poszliśmy spać, albowiem nazajutrz start na Rysy był zaplanowany na czwartą rano (tutaj wielki plus dla Moka za kuchnię i nowe sanitariaty). Po wczesnej pobudce – sprawnej, ponieważ spakowani byliśmy już wieczorem i szybkim śniadaniu ruszamy nad Czarny Staw. Tempo jest rekordowe – z plecakami przejście zajmuje nam niecałe 40 minut. Przed nami idą dwie osoby “na lekko”. Pogodę mamy wspaniałą – ani jednej chmurki, więc wciąż podziwiamy widoki. Grupa się rozciągnęła – każdy ruszył swoim tempem. To wejście z plecakami wycisnęło z nas poty – a na Rysach oprócz nas są cztery osoby – część doszła z Chaty pod Rysami. Półgodzinna przerwa poparta czekoladą przywróciła nam siły, przekraczamy granicę (na której nikogo nie było) i idziemy do Chaty. Ceny piwa od razu spadły do przyzwoitych 4zł / 0,5l, a dodatkowo zamawiamy jeszcze “buchty na pare” – poezja! Zostało nam tylko zejście do Popradzkiego Plesa, więc nie śpieszyliśmy się zbyt mocno, aż na końcu dopadła nas deszcz i porządnie nas zmoczyło. Na popołudnie mieliśmy tylko suszenie ciuchów i obiad, deszcz za oknem wciąż lał, a cena piwa spadłą do rozsądnych 3,50zł / 0,5l – wysłaliśmy tylko dwuosobowy desant do sklepu po zakupy. Kolejny dzień jest dość ulgowy - to przejście z Popradzkiego Plesa do Śląskiego Domu, ale przedtem odwiedziliśmy jeszcze Tatrzański Cmentarz Symboliczny – wspaniałe miejsce. Na przełęczy pod Osterwą byliśmy po godzinie z małym hakiem, a tam zaczęła nas gonić burza. Trochę powiało, potem grzmiało i postraszyło deszczem. Krótką przerwę zrobiliśmy tylko przy Batyżowieckim Plesie i na chwilę pokazał się nam w chmurach Gerlach. W Śląskim Domu cena piwa spadła do 2,5zł / 0,5l – zaliczyliśmy kolację w barze, a potem poszliśmy spać – jutro o szóstej rano ruszamy na Gerlach. Już wieczorem poczułem, że wirus atakuje mi gardło i niestety rano, mimo wziętych asekuracyjnie prochów nie było wcale lepiej. Pogoda była super, więc nie powstrzymało mnie to przed udziałem w wejściu (został tylko Przemek, którego dopadła wysokagorączka). Wchodziliśmy dolina Wielicką prowadzeni przez słowackiego przewodnika, a przy pierwszych klamrach – pozostałych jeszcze z krótkiego czasu, kiedy był tu szlak turystyczny, założyliśmy uprzęże i związaliśmy się liną. Wejście było dość eksponowane i trochę się wypłaszczało tuż przed wejściem na grań nad kotłem. Byliśmy na wysokości około 2550m, teraz musieliśmy strawersować kocioł by dojść pod wierzchołek. Teren tutaj był bardziej eksponowany, a przy deszczu czy lodzie mogło tu być niewesoło. Potem jeszcze krótkie, eksponowane podejście w skale i szczyt. W dniu 05.08.2002 na wierzchołku Gerlacha 2655m n.p.m. stanęli: Maryla Lisowska (Opole) – kierownik wyprawy, Michał Chyła (Straszyn), Jacek Matuszek (Gogolin), ..., Adam Kutny (Straszyn). Po zjedzeniu “szturmżarcia” i obowiązkowych fotkach rozpoczynamy zejście do Batyżowieckiego Stawu. Na szczycie mieliśmy jeszcze pogodę, ale teraz pokazały się chmury. Teren był chyba bardziej eksponowany niż podejście doliną Wielicką, dlatego też poruszaliśmy się powoli. Ostatni odcinek na łańcuchach jest naprawdę fajny, trzeba tylko uważać na kamienie strącane przez grupy znajdujące się powyżej. Schodzimy do stawu, a stamtąd znowu do Śląskiego Domu. Ja od razu pakuję się do łóżka (wirus na razie wygrywa), a reszta idzie na piwo z przewodnikiem. Jutro jest jeszcze w planach Polski Grzebień, więc liczę, że mi przejdzie. Wieczorem jest słabo, a rano jeszcze gorzej, zostaję w hotelu i czytam pożyczonego “Władcę Pierścieni”, gdy reszta idzie w góry. Ale deszcz szybko zgania ich na dół, a że było jeszcze dość wcześnie, a popołudniu pogoda się “wyklarowała”, dlatego też zapada decyzja o zejściu do Smokovca i pojechaniu do Zdiaru. Ostatniego dnia chcemy jeszcze zwiedzić jaskinię Bielańską. Na zakończenie wypada polecić tanie i przyzwoite noclegi w Zdiarze: Milan TOMASKOVIC 059 55 Zdiar 154 tel. 52/44 98 140 i zachęcić do odwiedzenia jaskini Bielańskiej. Wyprawa była przygotowana i prowadzona przez Agencję Trekingową Everest z Opola.
Tekst i zdjęcia Adam Kutny
Pamięci mojej siostry Ewy poświęcam, która jeden jedyny raz była ze mną w górach i były to właśnie Tatry... |
r