Facebook - polub nas!

Znajdź skrytkę!

Polecamy

Filmy

Szczyt Araratu

Wielki masyw Araratu wyrasta z Wyżyny Armeńskiej 16km od granicy z Iranem i 32km od granicy z Armenią, ale ta święta dla Ormian góra leży w Turcji, najwyższy szczyt Ağrı Dağı ma 5137m n.p.m. i jest zarazem najwyższym szczytem tego kraju. Zapraszamy do relacji ze stoków biblijnego Araratu chociaż nie spotaliśmy tam ani Noego ani Arki... ;)

Na szczycie Araratu

Z położonego u stóp wulkanu Suphan miasteczka Adilcevaz wyruszyliśmy do Doğubayazıt. Dla regeneracji po drodze zaliczyliśmy jeszcze kąpiel i plażę nad jeziorem Van, nie mogliśmy także ominąć będących praktycznie na naszej trasie wodospadów Muradiye. Aby dojść do Muradiye Şelalesi trzeba najpierw przekroczyć rzekę po linowym moście, a potem zejść do wodospadów. Mają one około 10m i zasilają rzekę Yaniktar, która wpada do jeziora Van. Można je podziwiać z góry ze specjalnie przygotowanych platform, jak i z dołu wejść do wodospadu :) To miejsce jest często odwiedzanie zarówno przez miejscowych jak i turystów - można tradycyjnie napić się herbaty czy urządzić piknik. Jadąc dalej jeszcze przed Doğubayazıt zobaczyliśmy wielki masyw Araratu - robił wrażenie i był naprawdę olbrzymi! Później podziwialiśmy ten widok ośnieżonego szczytu spacerując wieczorem ulicami miasta, a także z okien hotelu... Jutro ruszamy w górę!

Wodospad ...

Rankiem spod hotelu wyruszyliśmy busikiem jadąc w górę szutrowymi drogami do podnóża góry - krajobraz był księżycowy jak to na wulkanie. Dojechaliśmy do wyskokośći ok. 2100m n.p.m. skąd mieliśmy rozpocząć nasz treking. Nasze plecaki zabrały koniki transportujące bagaże, a sami z małymi plecaczkami i wyposażeni głównie w sprzęt fotograficzny ruszyliśmy w górę za naszym przewodnikiem. Prowadził nas Islam - przedstawiciel młodszego pokolenia klanu Saltików - przewodników na Araracie. Do naszej grupy dołączył jeszcze Sasza z Moskwy, więc mieliśmy grupę sześcioosobową i bardzo wolno pięliśmy się w górę - po Suphanie dla nas chyba za wolno, bo byliśmy świetnie zaaklimatyzowani.  Pogoda była świetna - słońce, a szlak prowadził przez niezbyt mocno nachylone pola wulkaniczne - masyw Araratu rozlał się tu bardzo szeroko. Już od dłuższego czasu widzieliśmy w górze namioty obozu i po nieco ponad 3 godzinach podejścia do nich dotarliśmy, a razem z nami konie z naszymi bagażami. Wzięliśmy swoje "wory" i rozlokowaliśmy się w namiotach, a potem zwiedzaliśmy obóz łapiąc aklimatyzację na 3250m n.p.m. - a na koniec dnia w namiocie bazowym były nawet śpiewy i tańce ;) Przed snem po zapadnięciu zmroku mogliśmy podziwiać gdzieś w dole płonącą łunę świateł Doğubeyazit.

Widok na Mały Ararat ze stoków Araratu

Kolejnego dnia znowu w górę – podchodziliśmy z obozu pierwszego na wysokość ok. 4100m n.p.m. gdzie jest położony obóz drugi. To z niego atakuje się szczyt :) Podejście już nie było tak łagodne jak wczoraj, ale za to mogliśmy podziwiać coraz lepsze widoki – przede wszystkim masyw Araratu to nie jedna góra, ale ma on dwa wierzchołki – Mały Ararat o wysokości 3896m oraz Wielki Ararat o wysokości 5137m. Panorama Małego Araratu z podejścia była wspaniała – szczególnie gdy znaleźliśmy się na wysokości jego wierzchołka…Legenda mówi, że Mały i Wielki Ararat to dwie siostry za swoje ciągłe kłótnie zaklęte w góry. Znowu wchodziliśmy bardzo powoli i pokonanie tysiąca metrów przewyższenia zygzakowatą ścieżką także zajęło nam nieco ponad trzy godziny – po drodze mijały nas to wchodzące, to schodzące w dół karawany koni z bagażami wspinaczy, spotkaliśmy także grupę sympatycznych górołazów z Iranu. Już około 4000m ukazały nam się pierwsze obozowe namioty, ale każda z ekip przewodnickich miała swoje, a nasze jak się okazało znajdowały się najwyżej – może nawet na wysokości 4200m. Po ulokowaniu się w namiotach podeszliśmy jeszcze do położonej może 100m nad obozem charakterystycznej skały – znajduje się na niej tablica pamiątkowa irańskiego wspinacza, a Sasza dla aklimatyzacji poszedł jeszcze wyżej. Wieczorem trzeba było się wcześnie kłaść i szybko zapadliśmy w niespokojny sen wsłuchani w podmuchy wzmagającego się wiatru – w nocy ruszamy na szczyt!

Na szczycie Araratu...

Przed nami szczyt Araratu – a skąd wzięła się nazwa? Może od królestwa Urartu, które istniała tutaj dziesięć wieków przed naszą erą, może od Ary – dawnego boga śmierci i odrodzenia? Ale nie o tym myśleliśmy około drugiej w nocy przed atakiem szczytowym… Przede wszystkim wiatr zamiast się uspokoić to rozwiał się na dobre – mimo, że niebo było bezchmurne. Razem z towarzyszącą nam od pierwszego grupą Rosjan krzątaliśmy się chwilę w namiocie bazowym, ostatni łyk herbaty i w górę. Pięliśmy się więc zygzakami w świetle czołówek, a wiatr powodował, że było potwornie zimno – nawet niespecjalnie chcieliśmy się zatrzymywać na przerwy tak nas wyziębiało. Pocieszałem się, że gdy wyjdzie słońce zrobi się cieplej… O wschodzi słońca osiągamy wreszcie skraj lodowca, który zaczyna się około 400m przed szczytem. Tutaj każdy ubrał się w to co jeszcze ma – o ile miał, nawet jeśli trzeba było przy tym ‘morsować’ pod lodowcem ;) Zakładamy też raki i jedni wolniej inni szybciej ruszamy w górę na lodowiec, a pod nami w dole wielki cień piramidy Araratu w kształcie regularnego trójkąta wywołany wschodem słońca - prawdziwy spektakl! Szliśmy w górę i walczyliśmy z wiatrem o każdy metr, niebo jest bezchmurne, ale my wciąż marzliśmy schowani w cieniu góry. W końcu po prawie 4 godzinach podejścia wszyscy w komplecie stanęliśmy na szczycie Araratu. Ale to jedna z wielu jego nazw – dla Kurdów to Gridax – czyli Ognisty Szczyt, dla Turków to Ağrı Dağı, czyli Szczyt Powodujący Płacz, a dla Ormian to Masis, czyli Góra Matka… Tego dnia na szczycie tak wiało, że nie można było się wyprostować, aby kogoś nie zwiało, cieszyliśmy się więc na siedząco, albo mocno przyczajeni – był to tego dnia zdecydowanie powodujący płacz Ağrı Dağı… Nadzieje na to, że w słońcu zrobi się cieplej szybko się rozwiały – wiatr zamrażał wszystko i jak to po ‘szczytowaniu’ rozpoczęliśmy odwrót. Schodziliśmy tą samą drogą, więc najpierw po lodowcu, a potem skalnymi zygzakami w dół aż do obozu drugiego. Namiotami w obozie wiatr rzucał na lewo i prawo, ale nie przeszkodziło nam to aby na chwilę przymknąć oko ;) Potem spakowaliśmy nasze plecaki i razem z naszymi konikami kontynuowaliśmy zejście do obozu pierwszego. W jedynce przy obiedzie ze strony przewodników padła propozycja aby zejść jeszcze tego samego dnia na sam dół i pojechać do Doğubeyazit. Chociaż czy ze strony przewodników – to do końca nie jest jasne (wiemy natomiast komu nie można dać telefonu, bo wylądujemy w hotelu zamiast w górach – ekipa wie o co chodzi…) – w każdym razie naszych namiotów w jedynce już nie było i zdecydowaliśmy, że schodzimy na dół do miejsca startu na 2100m. Był to więc bardzo długi dzień bo z wysokości 4150m podeszliśmy na szczyt na 5137m, a potem z 5137m zeszliśmy na 2100m, a więc nieco ponad 3000 metrów w dół – mocna polsko-rosyjska ekipa! Nasza wyprawa była przygotowana i prowadzona przez AraratTrek.    

Wulkan Suphan Dagi

 FILM: NA ARARACIE

POLECANE ARTYKUŁY:

Wulkany nad jeziorem Van

Ruwenzori