Trzydniowy wypad w Beskid Śląski z wejściem na najwyższy szczyt tego pasma. Tym razem rozpoczęliśmy w Węgierskiej Górce skąd weszliśmy na szczyt Baraniej Góry, by później przez Skrzyczne, Szczyrk, Klimczok i Szyndzielnię zakończyć przygodę w Bielsku Białej :)
Barania Góra 1220m n.p.m. to drugi co do wysokości ale najbardziej znany szczyt Beskidu Śląskiego - to właśnie na stokach Baraniej znajdują się źródła Wisły. Nasz pierwszy dzień rozpoczęliśmy na stacji kolejowej w Węgierskiej Górce - najpierw trafiliśmy do lokalnego sklepu na szybkie uzupełnienie zapasów, potem zaś czerwony szlak poprowadził nas przez miasteczko do kładki nad rzeką Sołą. Tutaj zaczęło sie podejście i skończyły się betonowe chodniki :) Nieco wyżej na szlaku trafiliśmy na tabliczkę kierunkową do schronu bojowego Waligóra - schron znajduje się prraktycznie przy szlaku i prowadzi tam dobrze widoczna ścieżka. Budowa Waligóry została zakończona w sierpniu 1939 r. i był on najlepiej uzbrojonym ze wszystkich okolicznych fortów obronnych - posiadał uzbrojenie artyleryjskie w postaci dwóch armat polowych na ruchomych platformach oraz ciężkiego karabinu maszynowego. Schron wchodził w skład 151 kompani fortecznej „Węgierska Górka” – pododdziału Wojska Polskiego, który sformowano 28 sierpnia 1939 roku. Brał on czynny udział w walkach z Niemcami we wrześniu 1939 r. do nocy z 2 na 3 września kiedy po ostrych starciach wycofano się na rozkaz dowództwa i kompania uległa rozbiciu. Tyle o "Westerplatte południa" w Węgierskie Górce - znowu zaczeliśmy się piąć w górę przez las mijając po drodze małe skupisko domków letniskowych i dalej lasem na halę i szczyt Glinnego. Wkrótce wyszliśmy ponad granicę lasu i wyszliśmy na szczytową halę, wędrowaliśmy wśród traw i pozostałości pni martwych drzew - teren uległ wylesieniu, czemu nie dał rady człowiek przez degradację gleby i powietrza to załatwiły wichury. Z hali mogliśmy podziwiać panoramy Beskidu Śląskiego i Żywieckiego, a od szczytu szlak poprowadziła nas ostro w dół, a potem oczywiście od siodła w górę do rozległej Hali Radziechowskiej na której kulminacji znajduje się drewniana koliba. Tutaj zrobiliśmy sobie krótki popas aby naładować akumulatory przy okazji podziwiając widoki ;) Dalej szlak poprowadził nas grzbietami przez szczyt Maguki Radziechowskiej na zalesioną Magurkę Wiślańską 1140m n.p.m., ale mniej więcej po pokonaniu jednej trzeciej z dystansu, który dzieli te szczyty przy samym szlaku dotrzemy do dużej wychodni skalnej. Po lewej stronie juz cały czas widzieliśmy nasz dzisiejszy cel – masyw Baraniej Góry z konstrukcją wieży widokowej na szczycie. Teraz pozostalo nam zejście z Magurki Wiślańskiej na Przełęcz Roztoczną pod Baranią Górą, a stamtąd 1,3km podejścia i 160m deniwelacji pionowej. Barania Góra ma dwa wierzchołki wyższy 1220m i niższy 1192 oddalony o ok. 400 ma południe - szlak poprowadzi nas najpierw na niższy wierzchołek, a następnie dotrzemy na szczyt Baraniej. Nazwa szczytu podobno ma tragiczny rodowód - pochodzi od tego, że spaliło się tutaj 300 pasących się w lesie baranów... Szczyt jeszcze na początku tego wieku był całkowicie zalesiony - teraz tylko od strony zachodniej otacza go szczątkowy las, ale panoramy możemy podziwiać juz ziemi, a do tego jeszcze ze stalowej wieży widokowej o wysokości 15m skąd całkiem dobrze wiodac nawet Tatry (widzieliśmy Gerlach) - znajdują się tam tabliczki z panoramami i podpisanymi szczytami. Na Baraniej Górze spędziliśmy więcej czasu i ze względu na odpoczynek i także podziwianie widoków. Ostatnim etapem naszej trasy tego dnia było zejście ze szczytu do schroniska Na Przysłopie, które już nam się nieco dłużyło ;) Piwko i dobry obiad Na Przysłopie zdecydowanie poprawiły nam postrzeganie świata :) Schronisko jest takim trochę molochem, ale widać, że jest po remoncie i wygląda naprawdę dobrze, ale także gospodarzom udało się stworzyć fajny klimat i przyjemną atmosferę :) Nocowaliśmy w pokoju z tybetańskimi flagami o nazwie Annapurna Base Camp...
FILM: BARANIA GÓRA
Drugiego dnia wyruszyliśmy ze schroniska Na Przysłopie w górę po wczorajszych śladach - jednak to wejście na Baranią Górę wydawało nam się krótsze niż wczorajsze zejście do schroniska... Prowadziło w większości przez las i jagodziska, który przerzedził sie przed szczytem i znowu zobaczyliśmy stalową wieżę widokową. Oczywiście i tym razem weszliśmy na nią podziwiac widoki, a potem dalej szlakiem czerwony / zielonym zeszliśmy na przełęcz, a następnie na Magurkę Wiślańską - tutaj szlaki się rozchodzą, można iść szlakiem czerwonym do Węgierskiej Górki (tym właśnie dotarliśmy tutaj poprzedniego dnia) lub szlakiem zielonym na Skrzyczne. My po krótkim odpoczynku ruszyliśmy dalej za zielonymi znakami, szlak prowadził grzbietami i szczytami - najpierw przez Zielony Kopiec 1152m, którego nazwa pochodzi z czasów gdy grzbietem biegła granica pomiędzy księstwami cieszyńskim i oświęcimskim, a znaczono ją kopcami granicznymi. Potem czekało na nas podejście na Malinowską Skałę 1152m i jej malowniczy przystanek w drodze ma Skrzyczne czyli wychodnia skalna o kształcie ambony zbudowana ze zlepieńców kwarcowych - siedząc na jej szczycie można kontenplować widoki na okoliczne góry z doskonale widocznym ze względu na nadajnik Skrzycznym :) Stamtąd szerokim grzbietem dotarliśmy na bezleśne Małe Skrzyczne, a dalej gęstym lasem na szczyt Skrzyczne - najwyższy w Beskidzie Śląskim 1257m n.p.m. Ze szczytu zeszliśmy na dół do schroniska na małe "conieco" i zimne piwko - a wieczorem sami w schronioskowej sali oglądaliśmy na rzutniku i dużym ekranie mecz 1/8 finału mistrzostw Euro 2020 (21) w piłce nożnej Hiszpania - Chorwacja - dziękujemy :)
FILM: MALINOWSKA SKAŁA
Ostatniego, trzeciego dnia na śniadanie wstaliśmy raczej nieśpiesznie bo kolejka linowa była czynna od 9.00 (nie licząć krótkiego przebudzenia na wschód słońca...). Plan był taki, aby kolejką zjechać do Szczyrku, a następnie wejść na Klimczok. Podejście z kombinowaniem kolorami szlaków zajęło nam niecałe 2 godzinki i co chwila ukazywał się nam widok na imponujący masyw Skrzycznego - gdy dotarliśmy do schroniska na Klimczoku okazało się, że był tam taki tłum, że aby wypić tradycyjne piwo trzeba było stać w dłuuugiej kolejce... Zdecydowaliśmy, że na Szyndzielni będzie luźniej i najpierw weszliśmy na szczyt Klimczoka - podobno niegdyś ten szczyt nazywano po prostu Skałą, ale w XIX wieku nazwano go Klimczokiem na cześć legendarnego zbójnika z Żywiecczyzny, który według podań ukrywał się w pobliskich lasach… Nawet jeśli historia nie jest prawdziwa to nazwa fajna :) Poniżej szczytu znajduje się bardzo oryginalne miejsce - mały ogródek ze skałkami i kamieniami z najróżniejszych zakątków świata. Może warto pamiętać o tym miejscu i z następnej podróży niekoniecznie górskiej przywieźć tutaj swój kamień, który wzbogaci kolekcję pod Klimczokiem?
Było tam też ciekawe przesłanie dla tych z nizin: NIE WĘDRUJESZ SZLAKIEM GÓR. MY SIĘ TOBĄ GODNIE ZAOPIEKUJEMY. Zakład Pogrzebowy
Ze szczytu Klimczoka do schroniska na Szyndzielni było nieco ponad pół godzinki i tam zrobiliśmy sobie przerwę na obiad. Z Szyndzielni szlakiem zielonym / czerwonym, a następnie niebieskim zeszliśmy do dolnej stacji kolejki na Szyndzielnię i do Dębowca, gdzie już czekał na nas autobus do Bielska Białej. Przed odjazdem pociągu udało nam się jeszcze odwiedzić Bolka i Lolka ;)
POLECANE ARTYKUŁY: