Facebook - polub nas!

Znajdź skrytkę!

Polecamy

Morskie OkoPomysłodawcą i organizatorem Szkoły Turystyki Górskiej z dziećmi był Zygmunt Skibicki. Szkodniki chętnie wzięły udział w tej eskapadzie i bardzo dzielnie spisywały się na szlaku. Sebuś mimo swoich 5 latek codziennie wytrwale tuptał, a Martynka nadawała tempo :) Pierwszy raz zobaczyli Tatry...

 

 SZKOŁA TURYSTYKI GÓRSKIEJ z dziećmi

 GŁODÓWKA CZERWIEC 2007

Spotkanie grupy nastąpiło w schronisku na Głodówce - wieczorem zasiedliśmy do z niecierpliwością wyczekiwanego przez dzieci przygotowania "tego czegoś" czyli pogryzki. Ustalono plan na dzień następny - Morskie Oko, a ponieważ dzieciaki zasypiały już na stojąco szybciutko poszliśmy spać - tym bardziej, że śniadanie planowane było na 7.00

Pierwszego dnia zgodnie z planem ruszyliśmy na Palenicę Białczańską (część zostawiła samochody na Łysej Polanie). Pogoda trochę straszyła nas deszczem, ale się nie daliśmy i dosyć raźnie udało się nam dojść do Wodogrzmotów Mickiewicza. Tutaj nastąpił krótki odpoczynek i sesja fotograficzna :) Dzieciom wodospad się podobał, uatrakcyjniło to nieco trasę, która co tu ukrywać ze względu na pogodę i brak jakichkolwiek widoków ciekawa nie była - Sebastian id±c asfaltem ciągle dopytywał się "kiedy będą te góry" i nijak nie mogłem go przekonać, że już w nich jesteśmy... Kamieniste odcinki szlaku skracające serpentyny  asfaltu dzieci wręcz przefrunęły. Spore powodzenie miała pogryzka :) Ten kawałek od parkingu Włosienicy szły już ciężko, a do tego Seba obtarł piętę, więc tzw. jeleń (czyli ja) zaniósł go do schroniska "na barana". W schronisku humory się poprawiły, były obiecane lody, zmieniliśmy przemoczone buty i odpoczęliśmy. Później poszliśmy z najmłodszymi nad Morskie Oko, zaś mocniejsza część naszej ekipy do dolinki za Mnichem. Ruszyliśmy z zamiarem obejścia Morskiego Oka wokół, jednak Seba czy też z racji nogi, czy zmęczenia najwyraźniej nie miał na to ochoty. Zostałem więc z nim nad brzegiem przy schronisku, zaś pozostali ruszyli dalej: Iza z Olgą, Artur z Piotrusiem i Martynka. W Sebastiana na brzegu wstąpiły nowe siły - ganiał po kamieniach, że nie mogłem za nim nadążyć, później zaczął tropić kaczki, a gdy już się wyszalał stwierdził, że wyjdziemy pozostałym na spotkanie. Do schroniska wróciliśmy już wspólnie - zadecydowaliśmy, że aby nie zniechęcić dzieci, że pojadą na dół bryczką - na Włosienicę jakoś zeszły. Na wozie humory znowu się poprawiły - dogonili mnie i Artura przy Wodogrzmotach Mickiewicza, a potem machały do nas uśmiechnięte buzie! Znowu w komplecie spotkaliśmy się na Palenicy i wróciliśmy do schroniska na Głodówkę.

Co dzieci zapamiętały: było mało gór, w schronisku były lody, jeziorko było ładne, i kaczuszki były ładne, i było widać góry (pogoda się poprawiła) i koniki były ładne, a jeden konik podniósł ogon i zrobił... no właśnie. I w naszym schronisku na stołówce jest fajny miś i karuzela. Czy idziemy jutro?   Taaak!   Jest dobrze... :)

Drugiego dnia ruszyliśmy z Głodówki na Rusinową Polanę - pogoda super, ponieważ kawałek trzeba było przejść asfaltem od razu pojawiły się trudne pytania : Kiedy będą góry? Zygmunt widział, że dzieci narzekają na asfalt, więc poprowadził nas drogą leśną zaczynającą się kilkaset metrów od szlaku. Były tam jagody i grzyby (piękne okazy) i sporo fajnych kijków :) Droga w pewnym momencie się skończyła, ale Zygmunt odnalazł dojście do szlaku i dalej poprowadził on nas, aż na Rusinową Polanę. Dzieci szły bardzo dzielnie, na Sebę podziałał argument, że na polanie będą owieczki - na szczęście były! Widok był piękny, a Seba pognał do stada owiec jak kozica, a z nim Martynka i Piotruś. Ciężko ich było stamtąd odciągnąć. Padło też pytanie kiedy pójdziemy w te góry, które z polany widać... Tego dnia pogryzka również miała powodzenie - z tym ,że pod koniec dnia dzieci zaczęły z niej wybierać ziarna dyni :) Nabyliśmy jeszcze w bacówce bundz i schodzimy na dół przez sanktuarium Matki Boskiej Jaworzyńskiej na Zazadnią. Artur wyprzedza nas i przemierza dodatkowe 5km asfaltem po samochód na Głodówkę, aby po wszystkich wrócić (zaraz po nim ruszył Wojtek) - dzieci by tego nie przeszły... Rodzice popołudniu okazują objawy zmęczenia, a dzieci na placu zabaw...

Co dzieci zapamiętały: w Parku Narodowym nie można zbierać grzybów, ale można ich szukać, fajnie było widać góry, było dużo owieczek i konik, ale konik gryzł, wzięliśmy pieczątki do książeczek GOT i mamy już 4. Czy idziemy jutro?   Taaak!   Wciąż jest dobrze... :)

Trzeciego dnia zaplanowana trasa była nieco krótsza, a mianowicie z Kuźnic na halę Kondratową. Samochody zostawiliśmy pod dworcem, a do Kuźnic cała ekipa dojechała busem - dzieci potraktowały to jako dodatkową atrakcję - jak niewiele trzeba... Szlak był mało wymagający, ale pojawiły się pierwsze kryzysy - tym razem pogryzka służyła jako pretekst do zatrzymania się :) Niemniej dzieci dzielnie dotarły do schroniska na hali Kondratowej. Tutaj nastąpił tradycyjny odpoczynek z goframi - Martynka od razu chciała atakować Giewont :) Potem podeszliśmy kawałek szlakiem w kierunku Przełęczy pod Kopą Kondracką aby popatrzeć na Giewont - było pięknie, odludnie (wszyscy parli na Przełęcz Kondracką) aż żal schodzić... Dzieci pokonały drogę w dół gdzie na dole nabyliśmy obiecane pamiątki :)

Co dzieci zapamiętały: w książeczce GOT mamy już 6 pieczątek, na Giewoncie był krzyż (Martynka nie może przeboleć, że nie poszliśmy na Giewont), Seba znalazł kamień i twierdzi, że to stopa dinozaura - hmm...., kupiliśmy rękawiczki do jaskini (na jutro). Czy idziemy jutro?   Taaak! Jaskinia!  Wciąż jest dobrze... :) hmm... dziwne...

Czwartego dnia wyczekiwana przez dziecki dolina Kościeliska z jaskinią Mylną. Dzieci dzielnie tuptały przez Kościeliską, chociaż nie obyło się bez kryzysów - trochę rozwiało je napotkane stado owiec. Przed wejściem do jaskini emocje sięgnęły zenitu - przebraliśmy się i każdy wziął latarkę. Już na początkowym odcinku okazało się, że Mylna zasługuje na swoją nazwę - zmyliliśmy jeden z korytarzy i jak być powinno cofaliśmy się do ostatniego znaku szlaku. Jednak ta chwila starczyła, aby dzieci w ciemnościach jaskini wpadły w panikę - nie było innego wyjścia jak szybki wycof. Potem poszliśmy jeszcze do schroniska na Ornaku, no a stamtąd z powrotem przez całą Kościeliską do samochodów, które czekały w Kirach - dzieci dały radę :)

Co dzieci zapamiętały: zgubiliśmy się w jaskini, Seba twierdzi, że gdy walnąłem głową w strop jaskini widział ogromnego nietoperza - strach ma wielkie oczy... Martynka się bała, ale potem to przeszło...
To był nasz ostatni dzień - czy przyjedziemy jeszcze w góry?   Taaak! Jest bardzo dobrze! 

Dziękujemy Zygmuntowi Skibickiemu - pomysłodawcy i organizatorowi całej imprezy STG z dziećmi. Link do relacji i fotek pozostałych uczestników na stronie Zygmunta znajdziesz TUTAJ

 

 

 

 

Adam Kutny (przy udziale Szkodników)
12 lipica 2007