Nasz listopadowy długi weekend rozpoczęliśmy w Nowym Targu (chodzi oczywiście o 11 listopada – Dzień Niepodległości) na stacji PKP. Po dojechaniu całej naszej czwórki zrobiliśmy jeszcze zapasy żarełka i ruszyliśmy w miasto w poszukiwaniu szlaku na Turbacz. Niestety nie zaczynał się on jak to często bywa na dworcu, ale – no właśnie gdzie? Spróbowaliśmy zasięgnąć języka i z mętnych wyjaśnień wynikało, że mamy jechać gdzieś jakimś autobusem, ale gdzie? Ponieważ nie przyjechaliśmy tu po to aby jeździć autobusami chwyciliśmy się najskuteczniejszego sposobu, czyli wezwaliśmy taksówkę, która za 10 PLN podwiozła nas pod sam szlak i w końcu byliśmy w domu...
Zawsze mówię, że na całym wyjeździe najtrudniejsze jest pierwsze podejście – tym razem to też się sprawdziło. Turbacz wycisnął z nas siódme poty, ale za to pogoda była piękna, a na Hali Długiej leżał śnieg! Zatrzymaliśmy się w schronisku aby odpocząć i zjeść, a następnie postanowiliśmy zostawić wory „U Metysa”, a sami przejść się jeszcze do Bulandowej Kapliczki. O chacie „U Metysa” czytałem w „Na Szlaku” i z ciekawości postanowiliśmy się tam zatrzymać. Widok spod Bulandowej był wspaniały, mieliśmy jednak mało czasu do zmierzchu i nawet szybki poszukiwania Zbójeckiej Jamy spełzły na niczym. Do chaty wróciliśmy już po zmroku, powoli się zapełniała. Zajęliśmy miejsca na pryczach i przygotowaliśmy herbatkę i jedzenie, zamierzając wcześnie się położyć, aby odespać noc w pociągu. W chacie rozpoczęła się regularna impreza na którą przybyły posiłki w postaci górali na skuterach śnieżnych. Byliśmy na tyle zmęczeni, że hałas nam nie przeszkadzał, ale ten dym i to niekoniecznie z papierosów... Mimo tych przygód wyspaliśmy się i rano zaraz po śniadaniu ruszyliśmy na Kudłonia. Pogoda znowu była piękna, na halach leżał śnieg, przez przełęcz Borek dotarliśmy na Kudłonia, a potem przez Jaworzynkę już mocno zmachani zeszliśmy do miejscowości Rzeki. Mieliśmy nadzieję znaleźć tam jakiś nocleg, ale najpierw ugotowaliśmy sobie szybki obiad przed sklepem spożywczym. Po jedzeniu idąc w kierunku Gorca Kamienickiego rozglądaliśmy się jeszcze bez wielkiej nadziei za miejscem do przenocowania – nic z tego. Wejście na Gorc było mocno błotniste, a na szczycie byliśmy tuż przed zachodem słońca! Spotkaliśmy jeszcze samotnego turystę idącego do chatki na Gorcu, a my postanowiliśmy dojść jeszcze do Hawiarskiej Koliby. Już w ciemnościach w okolicach Hali Podgorcowych chyba za wcześnie zaczęliśmy schodzić i wkrótce stało się jasne, że Hawiarskiej nie znajdziemy. Staraliśmy się zejść na dno doliny, gdzie spodziewaliśmy się dotrzeć do jakiś zabudowań. Było dość stromo, na szczęście, dzięki „łysemu”, wieczór był jasny i po jakimś czasie ujrzeliśmy daleko w dole światełko – oj, pewien rolnik był bardzo zdziwiony gdy ujrzał cztery postacie wyłaniające się zza jego stodoły... Trafiliśmy do Ochotnicy Dolnej, gdzie po krótkich poszukiwaniach znaleźliśmy nocleg w jednym z domów. Na kolację dodatkowo była wspaniała jajecznica w ilości, której w czwórkę ledwie podołaliśmy...Tego dnia padliśmy zaraz po gorącym prysznicu. Rankiem nasza gospodyni przygotowała nam bigos, a potem czując jeszcze w kościach wczorajszy dzień ruszyliśmy w drogę. Zeszliśmy do głównej szosy w Ochotnicy, gdzie do szlaku do Hawiarskiej i na Przysłop dzieliło nas dobrych parę kilometrów. Nie cierpię chodzenia asfaltem i 15 minutach zrobiliśmy przerwę przy jakimś sklepiku gdzie udało nam się złapać stopa. Był to mały i zdecydowanie „samorobny” traktorek prowadzony przez dwóch miejscowych młodzieńców. My w czwórkę pomieściliśmy się na przyczepce, która była po prostu grubą belką na czterech kołach. Chłopaki podwieźli nas wysoko aż pod koniec asfaltówki pod Hawiarską – dzięki im za to! Stamtąd ruszyliśmy w górę, dotarcie do Koliby nie zajęło nam wiele czasu. Zostaliśmy tam przyjęci wspaniałą herbatą, szkoda, że nie udało się tu dojść poprzedniego wieczoru... bylibyśmy jedynymi gośćmi w schronisku. Po krótkim odpoczynku zaczęliśmy wspinaczkę na Przysłop, po drodze natknęliśmy się na jeszcze jedną śliczną kapliczkę. Po osiągnięciu szczytu, szlakiem graniowymdoszliśmy do Bulandowej Kapliczki (tym razem z drugiej strony) i Jaworzyny. Zaczynało zmierzchać, przy kapliczce zaczekaliśmy z Jurkiem na idące niedaleko za nami dziewczyny – Dorotę i Marzenę. Na Halę Długą pod Turbaczem dotarliśmy już w ciemnościach – na Hali wiało jak diabli, zrobiło się zimno. Cała czwórka szybko się ubrała i po chrzęszczącym pod nogami śniegu tym razem skierowaliśmy się do schroniska na Turbaczu. Schronisko było prawie puste, byliśmy sami w większym pokoju, a że ten dzień także dał nam w kość, więc gdy tylko zjedliśmy zaraz rozpoczęliśmy leżakowanie... Następny dzień musiał być ulgowy – postanowiliśmy przez Stare Wierchy pójść na Maciejową, a stamtąd na koniec naszego wyjazdu następnego dnia zejść do Rabki. Tak jak zaplanowaliśmy przystanek na małe conieco zrobiliśmy w schronisku w Starych Wierchach, rychło w czas, bo niektórym z nas kończyła się już „para”... Potem, po posiłku jakoś doturlaliśmy się do Maciejowej. Tam najpierw zalegliśmy w pokoju – byliśmy jedynymi turystami – było przyjemnie i cicho, potem zaliczyliśmy kąpiel, a jeszcze później kolację. To był koniec naszego wyjazdu – ostatniego dnia wyspaliśmy się do woli (mimo halnego w nocy) i z rozrzewnieniem żegnając zacisze Maciejowej zeszliśmy do Rabki. Wrócimy jeszcze w Gorce...
A.K. marzec-maj 2003
Postscriptum
Tekst powstał w Rymaniu i na zamku krzyżackim w Bytowie, a w Gorcach rzecz działa się w roku 2000